niedziela, 12 października 2014

Rozdział 3

   Otwórz swoje oczy i wyjrzyj przez okno. Dasz radę! Zrób to! Zwlecz swój tyłek i spójrz za okno! Wiedziałem! Teraz powoli podnieś się. O właśnie, jeszcze parę kroczków... Jesteś! Widzisz to?
- Widzę... - Westchnąłem odpowiadając swojej podświadomości. Za oknem było po prostu biało. No jak inaczej można opisać grubą pokrywę śniegu otulającą chodnik, ulicę i przydrożne drzewa? Tak, już niedługo święta. Wesoły czas spędzany w gronie rodziny. Prezenty, choinka, słodycze, Mikołaj i te świecące lampki. Tylko na to czeka większość dzieciaków. Ale nie ja. Przepraszam, jest mi przykro, ale dla mnie to kolejny, zwyczajny dzień.
   Odwróciłem się od okna i ruszyłem do łazienki. Powoli uniosłem głowę i odkleiłem opatrunek z oka. Eh.. nadal spuchnięte i sine. I po co mi to było? No po co? Nie, przecież musiałem coś powiedzieć. Nie mogłem zamknąć się i po prostu zdusić tego w sobie. Nie, nie mogłem! Nałożyłem świeży opatrunek i zacząłem myć zęby, gdy nagle usłyszałem wibrujący telefon na półce. Podszedłem do niego i przeczytałem sms'a : ,,Nie wrócę dzisiaj do domu. Tata.". Jego treść ani trochę mnie nie zaskoczyła. Widocznie nie było to nic nowego. Złapałem torbę i zbiegłem na dół, gdzie ubrałem się i wyszedłem na mróz. Po paru minutach byłem już w szkole, gdzie oczywiście na dzień dobry ujrzałem Kurta. Chyłkiem zasłaniając się kurtką minąłem go i przemknąłem niezauważony do szafki, gdzie szybko wrzuciłem kurtkę i łapiąc książki odwróciłem się gwałtownie z zamiarem puszczenia się pędem do klasy, gdy nagle wpadłem na kogoś. Nie, to nie był ktoś. To była ona. Błękitnooka brunetka o delikatnych rysach. Tak delikatna i niesamowita. Rzuciła szybkie przepraszam i zgrabnie mnie wyminęła.
- To ja przepraszam... - Odpowiedziałem szeptem. Zerknąłem jeszcze przez chwilę, jak przemknęła korytarzem i zniknęła za zakrętem, po czym odwróciłem się i ruszyłem do klasy myśląc o pięknej nieznajomej.

* * *

- [...] Wojna secesyjna to wojna w Stanach Zjednoczonych Ameryki, pomiędzy stanami wchodzącymi w skład Stanów Zjednoczonych i Skonfederowanymi Stanami Ameryki, które wystąpiły z Unii. Trwała ona w latach... Matthew? Powiesz nam kiedy zaczęła się wojna secesyjna? - Pan McQueen spojrzał na mnie, wyczekując odpowiedzi.
- Zaczęła się w roku 1861, a zakończyła w 1865. - Odpowiedziałem intuicyjnie nawet nie wiedząc skąd wiem takie rzeczy.
- Bardzo dobrze!  Zaczęła się w roku 1861, a zakończyła w 1865. Lincoln [...] - Profesor kontynuował swój wykład, a ja wróciłem do bezmyślnego wpatrywania się, jak pojedyncze płatki śniegu spadały z nieba. Po dwudziestu minutach rozległ się dźwięk dzwonka. Złapałem torbę i mijając ławki kierowałem się do drzwi.
- Matthew zaczekaj! - Usłyszałem głos nauczyciela. - Muszę z tobą porozmawiać. - Odwróciłem się i usiadłem na rogu ławki wyczekując jego kolejnych słów. - Jak tam oko? - Profesor usiadł na przeciwko mnie i wskazał palcem na opatrunek.
- Okey.
- To dobrze. Słuchaj wiem, że to dość niezręczny temat do rozmowy, ale uczęszczasz do naszej szkoły prawie rok, a my nadal nie otrzymaliśmy wszystkich danych.
- Chodzi o dane mojej mamy? - Wielokrotnie słyszałem już to zdanie. Dane mojej mamy nigdy nie były dostarczone. Nigdy. I chociaż może wydać się to dość wstrząsające, ale ja nawet nie znam jej imienia. Wiele razy poruszałem ten temat, ale gdy ojciec usłyszał słowo "mama", automatycznie go zmieniał.
- Tak, chodzi o jej dane.
- Porozmawiam z tatą. Powinien je niedługo dostarczyć. - Wiedziałem bardzo dobrze, że i tak tego nie zrobi.
- To dobrze. - Igor McQueen podniósł się i ruszył na tyły klasy do swojego gabinetu. - A i jeszcze jedno. - Odwrócił się, jakby w zamyśleniu. - Ten przewodnik pytał o ciebie. - Powiedział po czym wszedł do gabinetu.
- Do widzenia panu. - Szepnąłem i wyszedłem z sali.
   Korytarz zdążył się wypełnić sporą gromadą uczniów. Poprawiłem wiszącą torbę na ramieniu i ruszyłem przez tłum w stronę szkolnej stołówki. Gdy stanąłem w jej drzwiach czułem się niczym na wybiegu dla psów. Każdy źle popełniony krok zostanie rozpatrzony przez stado sędziów, którzy rozsądzą, jak wysoką karę ci wymierzyć. W moim przypadku - najwyższą. Założyłem na uszy słuchawki i ruszyłem w rytm jednej z piosenek z mojej playlisty. Ktoś coś krzyknął, jednak słowa "I'm worse at what I do best and for this gift I feel blessed"*, zagłuszyły wszystko. Wziąłem kanapkę oraz wodę i skierowałem się do kasy, by zapłacić. Po otrzymaniu reszty zacząłem wracać "wybiegiem" i szło mi całkiem nieźle, gdy nagle, jakby spod ziemi wyrósł Kurt. Chwycił moje słuchawki i wyciągnął mi je z uszu. Następnie złapał kanapkę oraz wodę i rzucił nimi o ścianę. Wiedziałem co się święciło. Pierwsze dwa ciosy zadał w brzuch. Gdy kuliłem się z bólu kopnął trzeci raz. Upadłem na zimną posadzkę. Wokół zdążył się zebrać spory tłumek, który krzyczał "Mocnej! Mocniej!". Zamknąłem oczy i ścisnąłem mocno pięści. Przeniosłem się myślami w moment, gdy miałem jedenaście lat. Hah... Jakie to było znajome. Mieszkaliśmy wtedy z tatą na przedmieściach Chicago. Uciekałem przecznicami do domu. Za mną biegło sześciu chłopaków z zamiarem skopania mi tyłka. Dlaczego? Bo najładniejsza dziewczyna z klasy pożyczyła mi długopis. Błahy powód? Tak, ale każda sytuacja była bardzo dobrym powodem, by mnie pobić. Miło.. Jednak wtedy uciekałem do taty, który przyjmował wtedy małe zlecenia i miał więcej czasu. Dla mnie. Teraz leżałem jeszcze, przez dość długą chwilę udając nieprzytomnego, by wszyscy rozeszli się na kolejną lekcję. Gdy stołówka opustoszała, doczołgałem się do ściany, gdzie opierając się o nią - powoli wstałem. Otrzepałem się i przewieszając torbę przez ramię, puściłem się pędem, by jak najszybciej uciec z tego budynku.
   Było dopiero południe. Jako, że mieszkałem w niewielkim miasteczku, aktualnie było ono opustoszałe. Dzieci i młodzież w szkołach, a rodzice w pracy. Nałożyłem kaptur na głowę oraz włożyłem słuchawki do uszu i powoli kulejąc ruszyłem bocznymi uliczkami do domu. Jeden krok, dwa kroki, trzydzieści kroków, pięćset, tysiąc i tak dalej podążałem ze spuszczoną głową. Nagle poczułem kujący i pulsujący ból w podbrzuszu. Osunąłem się na pobliską ławkę, łapiąc się za bolące miejsce. Ból się wzmagał, a ja miałem ochotę krzyczeć. Nagle zaczął się przenosić. Kolejno z podbrzusza przemieścił się na klatkę piersiową, a następnie na prawe ramię. W tym miejscu, jakby zatrzymał się na chwilę, gdy nagle niczym błyskawica przeskoczył do dłoni, która zaczęła się trząść. Nie, to nie był już ból. To było uczucie wprost nie do opisania. Dłoń poruszała się z taką szybkością, że przez pewien moment prawie jej nie dostrzegałem. Chwyciłem w lewą dłoń torbę i zakryłem nią prawą rękę. Przede mną były jeszcze trzy przecznice. Kulejąc zacząłem biec...
- Jasna cholera! - Krzyknąłem, gdy zorientowałem się jak szybko się przemieszczam. Stanąłem w miejscu. Ręka przestała drgać. Spojrzałem na swoje stopy - wyglądały nadzwyczaj normalnie. Zaśmiałem się niedowierzająco.
- Nie wierzę, że to robię. - Przewiesiłem torbę przez ramię i szyję. Jeszcze raz spoglądając na swoje nogi - zamknąłem oczy i zacząłem biec. Przez moment czułem tylko lekki powiew wiatru, lecz gdy otworzyłem oczy, obraz wokół był niewyraźny. Zatrzymałem się w miejscu. Przede mną roztaczał się widok całego miasta.
- Łoł! - Szczyt góry. Góry znajdującej się na drugim końcu miasta. - Jak? Ja się pytam, jak? - Poddenerwowany przeczesałem włosy. Nie to nie mogła być prawda! Mi się to śni, a ja zaraz się obudzę. Po raz kolejny zacząłem biec, jednak tym razem pomyślałem o drodze, którą chcę przebiec, by dotrzeć do domu. Kolejny podmuch wiatru i to uczucie lekkości - byłem w domu. Wszedłem do niego. Jak najszybciej pozbyłem się ubrań i wszedłem pod prysznic, biorąc zimną kąpiel. Nadal w wielkim szoku ubrałem się w siwy, luźny dres i usiadłem po turecku na łóżku. Po kolei starałem się ustalić co dzisiaj robiłem. Niestety nie było w tym nic szczególnego poza... No własnie, poza słowami historyka: "Ten przewodnik pytał o ciebie". Kim był przewodnik? Poderwałem się z łóżka i usiadłem do komputera wystukując w wyszukiwarkę imię Logan Henderson. Wyskoczyło mi kilkanaście tysięcy jego zdjęć, jak i wywiadów. Znalazłem także ten sam wycinek z gazety, który znajdował się w muzeum. Wydrukowałem ten i jeszcze kilkadziesiąt innych artykułów. Dodatkowo parę zdjęć tego mężczyzny nadzwyczaj podobnego do mojego taty. Nagle znalazłem jej zdjęcie. Zdjęcie kobiety będącej w ramionach Jamesa Maslow'a. Kobieta, która co noc pojawiała się w moich snach. Nazywała się Gabriella Rose. Tak, to była ona. Ona. Gabriella Rose. Wydrukowałem parę jej zdjęć. Wstałem od biurka i zwinąłem mapę świata wiszącą w rogu pokoju. Na jej odwrocie przykleiłem wszystkie fotografie, a także parę szkiców młodej kobiety. Cofnąłem się parę kroków i spojrzałem na cały kolaż. Wyglądał jak jedna wielka sterta papierów, które ktoś bez przemyślenia poprzyklejał do kawałka papieru. Podszedłem do mapy i opuściłem ją, przykrywając zdjęcia. Sam położyłem się do łóżka. Po raz pierwszy w moim życiu, ONA się nie pojawiła.

* "Jestem gorszy w tym, co robię I czuję się pobłogosławiony mając ten dar."
    (Nirvana - Smells Like Teen Spirit)

* * *

Przepraszam, ze musieliście czekać na rozdział, aż tyle czasu. Ale istnieje coś takiego jak szkoła, do której niestety trzeba chodzić, nie mówiąc już o uczeniu się.
Co do rozdziału to jest moim zdaniem taki trochę średniawy, ale sami oceńcie.
Ja się z wami żegnam i lecę świętować urodziny :D

Pozdrawiam
Wasza Rita

2 komentarze:

  1. Super rozdział!
    Blog mi się bardzo podoba i wgl. ale musisz wszędzie tak spamić? Na serio to wkurza...
    Pozdro :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział Zapraszam do mnie http://wordliwe.blogspot.com/
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń