niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 7

   To był jeden wielki huk. Nic więcej. Wielki rozdzierający dźwięk,  niosący ze sobą przerażenie, a zarazem ulgę. W jednej chwili siedziałem tak jak zawsze: zgłodniały, spragniony, wycieńczony i zmarznięty w pomieszczeniu, będącym moim domem przez ostatni czas. Nawet nie wiedziałem ile już tu byłem.
  Pojawili się nagle. Pięciu mężczyzn i kobieta. Nie widziałem ich twarzy, choć wydawały mi się tak znajome. Wdarli się przez ścianę, która w jednej chwili został zburzona niczym domek z kart. Dwoje z moich wybawicieli ruszyło wprost na mnie. Rozkuli łańcuchy i wynieśli mnie na świeże powietrze, gdzie po paru sekundach straciłem siłę w nogach, które przez tak długi czas były bezsilnie przywiązane. Chwycił mnie jeden z mężczyzn i jednym gestem uniósł niczym szmacianą lalkę. Chwilę później za moimi plecami usłyszałem odgłosy walki, ale znajdowałem się już w czarnym vanie, cały czas trzymany przez tego samego mężczyznę. Parę minut później zasnąłem.

* * *

   Pamiętałem jedynie ciemność: nieprzenikniony mrok, który trwał z uczuciem, które nigdy nie miało się skończyć. Mrok wydawał dźwięki. Pojedyncze słowa, będące początkiem rozpoczętej tajemnicy. Ale czy te dźwięki istniały w ciemności? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Nie znałem odpowiedzi na żadne pytania. Moje życie wydawało się teraz jedną wielką niewiadomą. Zagadką, której nie da się rozwiązać. Ciemnością, której nie oświetli żadna lampa.
   Przez jakiś czas - miałem wrażenie, że bardzo długi i burzliwy - te dźwięki były jedynymi odgłosami zewnętrznej rzeczywistości. Chwilę jednak później usłyszałem głosy dochodzące zza drzwi. I w chwili, kiedy zacząłem rozumieć, kolejne zdania, zrozumiałem, że jestem w domu. W DOMU! Pod opuszkami palców poczułem delikatną pościel. Na moją twarz padały promienie słoneczne, a ja byłem bezpieczny. BEZPIECZEŃSTWO - pojęcie bardzo ogólne, a zarazem niepewne. Mogło oznaczać wewnętrzny spokój, ale też uczucie, gdy w pobliżu masz osobę, która ochroni cię przed wszystkim. Osobę, u której w ramionach cały świat nie ma znaczenia. Jesteś tylko ty i ona. Moje bezpieczeństwo było jednak inne. Miało swój wysublimowany wyraz, który oznaczał: NIE UMRZESZ.  
   Zdania słyszane zza drzwi były coraz głośniejsze i donośniejsze. Skupiłem swoje myśli w jednym punkcie i wsłuchałem się w rozmowę. Jeśli TO w ogóle można było nazwać rozmową. 
- Nie rozumiecie, w jakim on jest niebezpieczeństwie! - Krzyczał mężczyzna, którego głos był mi zarazem znany, a z drugiej strony jednak nie. - Jeśli Walker dowiedział się o Gabrielu to inni już wiedzą. I nie ważne, że przenosiłeś się przez kilkanaście lat z miejsca na miejsce. Od chłopaka z daleka czuć folarium. Rada już zwołała pierwsze obrady.
- RADA, RADA!!! Co tutaj rada pomoże? Od szesnastu lat nigdy nie wyciągnęli do nas dłoni. I nagle sobie przypomnieli, że ktoś może ich strącić, czy zagrozić ludzkiemu życiu? Boże, jacy oni są śmieszni. - Tym razem krzyczał ojciec. Nigdy nie słyszałem go w takim stanie. - I ty? Mój najwierniejszy przyjaciel, jesteś po ich stronie. To nie ty się nie starzejesz! To nie ty od kilkunastu lat chronisz Gabriela! I to nie ty jesteś jego ojcem!
- James, uspokój się. Dla nas wszystkich jest to trudne. To prawda - Rada do tej pory nam nie pomagała, ale może w tej sytuacji coś poradzą. - Kobieta. Znałem ten głos. Słyszałem go wiele razy. Czułem go wiele razy.
- Aniele, czy sądzisz, że ktoś stoi tu po naszej stronie? Rada chroni jedynie swoje zaplecze. Czy to nie oni chcieli zabić Gabriela, tuż po urodzeniu? Czy to nie my każdego dnia przed tymi osłami kłanialiśmy się, by nasz syn mógł przeżyć kolejny dzień? I czy to nie oni teraz decydują o jego bezpieczeństwie? - Ojciec zwrócił się czułym określeniem do kobiety. Znałem już to określenie. Musiałem zobaczyć co się tam dzieje. - Roger, Louis! Możecie wracać. Odezwiemy się do was w najbliższym czasie.
- Tak jest! - Wspólnie odpowiedzieli dwaj mężczyźni, których głosów nie znałem. Trzasnęły drzwi wyjściowe.
   Powoli wstałem z łóżka. Otworzyłem drzwi i zszedłem na parter. Chodź z wysiłkiem, zrobiłem to w szybkim tempie. Przede mną stał ojciec, przewodnik z muzeum i kobieta z mych snów. Nie miałem pojęcia co się tam wyprawia. To był jeden wielki żart. Ludzie, którzy byli jedynie wspomnieniami i odwieczną zagadką schowaną za mapą świata, stali teraz w moim salonie.
- Matthew... Idź do siebie. - Zwrócił się do mnie ojciec. Był spokojny, chociaż w jego oczach widziałem zdenerwowanie.
- Nigdzie nie pójdę. Kim wy jesteście? - Musiałem złapać się balustrady. Nie odzyskałem jeszcze wystarczająco dużo sił, by stać przez dłuższy czas. Uniosłem głowę, która była niczym kamień i patrzyłem kolejno na ich twarze. - K I M W Y J E S T E Ś C I E ?
- Synu usiądź. - Ojciec trzymając za rękę młodą kobietę, ruszył w moją stronę. Chwycił mnie pod ramię i posadził w fotelu. Sam z nieznajomą i przewodnikiem usiedli obok mnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Przypuszczam, że chciałbyś się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi - Powiedział przewodnik.
- Tak, proszę. - Próbowałem się uśmiechnąć. Nie potrzebowaliśmy w tym momencie krzyków, zdenerwowania, czy wyrzutów. Czułem się jednak w ich obecności obco. Dwoje ludzi, których znałem jedynie ze wspomnień, snów, czy przypadkowego spotkania. Byli jedynie wielkim chaosem, którego nie potrafiłem zrozumieć, a tym bardziej poskładać. A co najdziwniejsze - w centrum całego chaosu był mój ojciec. Ojciec, którego nie znałem, nie widywałem. Ojciec z którym prawie nie rozmawiałem. 
- To będzie najtrudniejsza rozmowa, jaką kiedykolwiek będę musiał przeprowadzić. - Jacob Chase spojrzał mi prosto w oczy, po czym ścisnął mocniej dłoń kobiety, która płakała. 
- Nie, James. Wyjdźcie. To ja powinnam z nim porozmawiać. Tylko i wyłącznie ja. - Unikała mojego wzroku. Czułem, że cierpiała. Ale najzabawniejsze było to, ze do ojca zwracała się per James. 
- Jesteś tego pewna? - Jacob Chase aka James spojrzał jej w oczy
- Tak. - Potwierdziła.
- Dobrze. W takim razie będziemy nad jeziorem. Chodź Logan. - Ojciec skinieniem zawołał mężczyznę, po czym wyszli.
   Zostaliśmy sami.
   Siedziała na kanapie, a łzy spływały po jej twarzy zimnymi, drobniutkimi strumieniami. Poderwałem się ze swojego miejsca i usiadłem obok niej. Tak jak ojciec wcześniej, tak teraz ja chwyciłem jej dłonie i mocno ścisnąłem. Spojrzała na mnie zaskoczona, ale czułem, że potrzebowała tego. Siedzieliśmy tak z kilkanaście minut. Ogarniała nas wszechobecna cisza, ale czułem się dobrze. Nie chciałem jej zmuszać, by mówiła. Czekałem. Co chwilę, ze zdenerwowania przegryzała wargę, która robiła się sina. Miała takie same kasztanowe włosy, jak wtedy gdy ostatni raz widziałem ją we śnie. Wydawała się teraz taka nierealna, niepewna. Myślałem, ze lada moment zniknie, ale zaczęła mówić. 
- Widziałeś mnie już, prawda? - Patrzyła mi prosto w oczy, czekając na moją reakcję.
- Tak... chociaż nie wiem czy można to tak ująć. Byłaś w moich snach. Wielokrotnie. - Zaśmiałem się nerwowo.
- Nie wiem od czego zacząć. - Zerkała w punkt zaczepiony gdzieś w dalekiej przestrzeni. Co chwilę znikała, jakby zamykała się w sobie, ale chwilę później znów mówiła. - Ostatni raz trzymałam cie w ramionach, gdy miałeś zaledwie parę dni. - Ujęła moją twarz w dłonie i przypatrywała się każdemu detalowi mojej skóry. - Teraz jesteś mężczyzną. Tyle mnie ominęło. Tak bardzo cię przepraszam. Nie wiem czy mi kiedykolwiek wybaczysz, ale mam tylko jedną prośbę - wysłuchaj całej historii. Dobrze?
- Dobrze.
- Nigdy nie byłam człowiekiem. Nigdy też nim nie będę. Wiem, może ci się to wydawać dość przerażające... Jestem archanielicą. Moim zadaniem od zawsze było chronienie Jamesa, to znaczy twojego taty. Takie zadanie powierzyła mi Rada. Każdy człowiek ma swojego Anioła Stróża, ale większość o tym nie wie. Złamałam zasady i zeszłam na ziemię, by własnie tutaj go chronić. Nie myślałam... po prostu nie wiedziałam, że go pokocham. - Spojrzała mi w oczy, a ja ścisnąłem jej dłoń mocniej. - Wszystko dało by się ukryć, ale nagle dowiedziałam się, że będę miała ciebie, synku. - To był dla mnie szok, ale starałem się tego nie pokazać. Chciałem jak najszybciej wyjść z domu na świeże powietrze, ochłonąć, ale po prostu nie mogłem. Słuchałem, więc dalej. - Sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej, gdy dowiedziałam się, ze mój ukochany umiera. Potrzebował serca. W takich sytuacjach Anioł Stróż chcąc ocalić swojego podopiecznego, oddaje za niego życie. Ja nie byłam w stanie tego zrobić, gdyż nosiłam cię pod moim sercem. To były najdłuższe dziewięć miesięcy. Rada, gdy tylko dowiedziała się o niespodziewanym dziecku, chciał cię zabić, jednak nie mogli zrobić tego, gdyż parę dni wcześniej z niewiadomych przyczyn zostałeś objęty ochroną, przez Najwyższego. Tak więc urodziłeś się ty, a następnego dnia ja oddałam życie, by James mógł żyć.
- Dlaczego mówisz na tatę James?
- Tak ma na imię - James Maslow. A twoje prawdziwe imię to Gabriel Maslow. Ja jestem Gabriela. Masz po mnie imię. - Uśmiechnęła się do mnie krótko.
- To dlaczego tak się nie nazywam?
- Mimo wszystko dużo ciężej, byłoby cię chronić tutaj na ziemi, gdybyś miał wciąż to samo imię. Problem dotyczył też tego, że James po prostu nie odzyskał życia, po mojej śmierci, ale dostał serce archanielicy, co dało mu nieśmiertelność. Wiecznie wyglądająco młody mężczyzna, również daje podstawy do podejrzeń. W związku z tym, wielokrotnie się przeprowadzaliście, a ty zmieniłeś szkołę. Masz jeszcze jakieś pytania? - Czule uśmiechnęła się do mnie, głaszcząc mnie po dłoniach.
- Dlaczego nie było cię przy mnie? Dlaczego widziałem cię jedynie w snach?
- Zawsze byłam przy tobie. Gdy byłeś malutki, opowiadałam ci bajki do snu, bawiłam się z tobą. Niestety, gdy nadszedł czas, bym odeszła musieliśmy wykasować ci wszystkie wspomnienia. Miałeś wtedy cztery latka. Popatrz, mam zdjęcia. - Schyliła się do torby, którą dopiero teraz zobaczyłem. Wyciągnęła z niej plik fotografii. Na jednych byłem malutki ja, na innych ja wraz z tatą, a na kolejnych ja z mamą. Nie do wiary, że tego nie pamiętałem.
- Byłeś malutki, więc tego nie pamiętasz. - Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
- Ale jak? - Czytała mi w myślach, czułem ją w swojej głowie.
- Popatrz. - Chwyciła mój nadgarstek. I wskazała drobną plamkę na kostce. - Masz tutaj znamię. Mam takie samo, również w tym samym miejscu. - I pokazała mi identyczny znak na swojej dłoni. - To dowód na to, że jesteś moim synem, ale również, że odziedziczyłeś po mnie dar.
- Jaki dar?
- Masz dużo pytań, a przede mną jeszcze wiele odpowiedzi. Musisz jednak pamiętać, że na wszystko przyjdzie czas, a im wiesz mniej tym jesteś bezpieczniejszy, a oto nam przecież wszystkim chodzi.
- Kiedy się o tym dowiem? - Chciałem wiedzieć wszystko. Miałem tyle pytań.
- Niedługo. - Uśmiechnęła się do mnie. Kochałem ten uśmiech. - A teraz chodź do mnie synku. - Wyciągnęła do mnie ręce, a ja po prostu schowałem się w jej ramionach. Znałem ten zapach. Znałem to uczucie. Znałem swoją mamę, już od wielu lat. Byłem bezpieczny. Czułem to. Chwilę, jednak później usłyszałem huk. Do domu wbiegł tata.
- Przybyła Rada. - Spojrzał na nas z przerażeniem.
- Rada?
- Tak.
- Jesteś pewien? - Mama nie wierzyła w to co przed chwilą usłyszała.
- Na pewno. Będą tutaj za kilka minut.
   Wtedy wszystko się zaczęło. Wielkie zamieszanie, w którego centrum byłem ja. Nazywam się Gabriel Maslow. Mam dar.