niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 1

   I oto jestem. Chodzę ulicami miasta, które jest mi tak nieznane. Mijam kawiarenki i sklepy. Kolejne migające szyldy zmieniają się przed moimi oczami, jak za każdym razem, gdy przechodzę obok nich codziennie. Wędruje tą drogą już rok. Rok tak istotny i tak mało znaczący w moim życiu.
   Chłodne grudniowe powietrze smaga moje policzki i szyję. Szczelniej otulam się płaszczem i poprawiam torbę wiszącą bezwładnie na moim ramieniu. Jak dziecko, które przebiegło obok mnie śpiesząc do mamy czekającej na nie przed domem, tak każdy mężczyzna czy kobieta mijający mnie tak zwyczajnie, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat. Ludzie zagubieni w swoich codziennych pracach, natłoku myśli śpieszący się gdzieś. Pokonują kolejne metry nie spuszczając wzroku od punktu zaczepionego w dalekiej, ciemnej przestrzeni. Tak ważnego, jakby był najcenniejszym klejnotem. Tak jak oni, idę także ja. Dłonie mocno wciśnięte w najgłębsze miejsca kieszeni płaszcza, ściskające w jednej z nich banknot dwudziestodolarowy otrzymany od ojca na śniadanie. Mało ważne jest to, że na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy, w czasie gdy księżyc próbuje wydostać się zza małej deszczowej chmurki. Wiem, że w momencie otworzenia drzwi domu, zastanę pustkę. Wiecznie zapracowany pan Chase nie ma czasu dla syna. Także on zagubiony w stosach papierów i garniturów na każdą okazję, widywany jest tylko raz dziennie. I to w momencie, gdy czasem zbyt długo zasiedzę się przy oglądaniu TV, bądź czytaniu.
   Z głową pokornie opuszczoną wchodzę do Big Burger'a i kupuję to co zawsze: dwa cheeseburgery z frytkami i colę. Płacę i ponownie wychodząc, wtapiam się w tłum ludzi śpieszących do domów. Powolnym krokiem szurając po zamarzniętej jezdni dochodzę do domu. Drewniany budynek wokół otoczony wiekowymi drzewami i młodymi sosnami. Piękne drewniane okiennice, lekko zapuszczone, wyglądają jakby wyrwane z chatki z piernika o czekoladowym kolorze. Zamarznięte jezioro, nie przyciąga już dzikich kaczek czy śnieżnobiałych łabędzi. Wprost odpycha od siebie srogością i zimnem.
    Ściągnąłem w przedpokoju płaszcz i ośnieżone buty. Jak zawsze wracałem do domu z cieniem nadziei, że może zastanę tatę w domu. Nie na darmo Hirszfeld powiedział: "Nadzieja jest matką głupich".
- Tak bardzo bym chciał, byś był tu ze mną... - szepnąłem w głuchą pustkę.
   Z torby wyciągnąłem jednego cheeseburgera i frytki. Zostawiłem je na kuchennym blacie razem z zaświadczeniem na jutrzejszą wycieczkę na którą nie miałem nawet ochoty. Jednak jedna trzecia oceny semestralnej z angielskiego składała się ze zrelacjonowania wyjazdu.
   Powolnym krokiem wszedłem schodami na poddasze, gdzie był mój niewielki pokój. Drewniane ściany, tak jak i sufit nie były niczym pozaklejanie z wyjątkiem małej przestrzeni za drzwiami. Znajdowały się tam próbne ilustracje do gazetki szkolnej. Szkice uczniów, nauczycieli zajętych rozmową czy pracą nie pozostawiały niczego do życzenia. Idealne proporcje i odcienie szarości skrywały w sobie tajemnice ludzi. Tajemnice, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Tak jak moja tajemnica schowana w najgłębszej szufladzie biurka. Każdego dnia miałem poczucie zmarnowanego czasu, bo nie widziałem sensu w niczym, co wiązałoby się z wspominaniem kobiety ze snów. Z drugiej strony czuję się uwięziony. Chwytanie się czegokolwiek, by czas płyną szybciej, a minuty więcej się nie dłużyły.
   Rysując dzisiaj po raz kolejny tą samą smutną twarz, zastanawiałem się dlaczego ona. Ta sama kobieta śniąca się co noc była mi obca, a zarazem tak bliska, jak część mnie. Głębokie pełne szczerości, brązowe oczy wpatrujące się we mnie. I ta łza cierpienia co raz spływająca po jej śnieżnobiałym policzku. Łza, którą zaraz pośpiesznie wycierała, po czym odwracając się znikała, bym chwilę potem budził się zlany potem. Niekiedy zostawała dłużej, a czasami znikała już po sekundzie. A ja zawsze z tym samym uczuciem, jakby każdym razem była tu naprawdę, rysowałem ją z zawziętością, by już po skończonej pracy zagrzebać rysunek w stosie pozostałych, na dnie szuflady. Dzisiaj zrobiłem po raz kolejny to samo. Zostawiłem ją jako wybujałe wyobrażenie czegoś odległego.
    Od biurka przeniosłem się na łóżko, gdzie zacząłem odrabiać lekcje. Gdy nie minęła nawet dwudziesta druga usłyszałem szmer na dole. Powoli zwlekając się z łóżka wyjrzałem za drzwi, a następnie omijając czwarty i dziewiąty stopień, które jak na niewielki wiek domu, cholernie skrzypiały, zszedłem na dół. Nie ujrzałem tam niczego co wykraczało by poza normy, więc z zamiarem wrócenia na górę - powoli wchodziłem na schody.
- Zaczekaj - wzdrygnąłem się słysząc za sobą męski głos. Powoli odwracając głowę spojrzałem na ojca. Jadł pozostawione przeze mnie dla niego, frytki. - Usiądź proszę - wskazał ręką skórzaną czarną sofę. Posłusznie usiadłem na brzegu siedziska, w czasie gdy on usiadł na przeciwko, w fotelu. Nadal ubrany był w szary garnitur, a lekko zapuszczony zarost i podkrążone oczy wskazywały, że dawno nie spał. Jacob Chase trwał wciąż w niezmąconym strachu, że straci wszystko na co pracował przez tyle lat i po raz kolejny będzie musiał rozpoczynać życie od nowa. Powoli podniósł oczy i spojrzał na syna, który z opuszczoną pokornie głową czekał na słowa ojca. - Wiem, że rzadko się widujemy, a ja nie mam dla ciebie czasu. Chciałbym tylko, żebyś wiedział... - tata otarł pojedynczą łzę z policzka. - Jasna cholera! - szepnął tak, bym nie usłyszał. - Chciałbym, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie najważniejszy w świecie- jego cierpiące spojrzenie skierowało się na mnie. - Tylko ciebie mam. Tylko ty mi po niej pozostałeś. Tak bardzo przypominasz swoją matkę. Masz jej uśmiech. Ten cudowny, perlisty uśmiech pełen nadziei. - nagle poderwał się z fotela i usiadł momentalnie obok przytulając się do mnie. Moja głowa spoczęła na jego ramieniu. Czułem dym papierosowy, choć ojciec nie palił. Tata, który przytulał mnie jak nigdy. Szeptał kolejne słowa płacząc. - Kocham cię synu. Cholernie cię kocham. A ty jesteś tylko jedynym wspomnieniem jej samej. Kochała cię! Bardzo cię kochała. - po tych słowach nastała długa pauza wypełniona ciszą i łzami wypływającymi z naszych oczu. Chwila tak rzadka i wyjątkowa. Chwila, którą nagle przerwał telefon komórkowy. Czterdziestoletni mężczyzna poderwał się i po raz kolejny zatracony w pracy, odebrał połączenie zerkając przepraszająco na syna.
   Wstałem z kanapy i nie odwracając się nawet na chwilę, wróciłem do pokoju, gdzie wziąwszy prysznic położyłem się zmęczony do łóżka, by chwilę potem ujrzeć tę samą kobietę...

* * *

I jak się wam podoba pierwszy rozdział? Powiem wam, że mi bardzo :) Poświęciłam na niego dwa tygodnie wakacji, ale wyszedł nawet, nawet... Oczywiście komentujcie, oceniajcie i czytajcie oraz piszcie co chcielibyście ujrzeć w dalszych losach bohaterów, których z czasem będzie coraz więcej. A zdradzę wam, że trzeci bohater już w następnym rozdziale. I to doskonale wam znany ;) Obstawiajcie. Kolejny rozdział zapewne 14 września. Tak więc, ja się już z wami żegnam i do zobaczenia za dwa tygodnie.

Gorąco pozdrawiam
Wasza Veronica